Wciąga jak bagno

Startujemy w ciężkich, ołowianych chmurach. Poniżej są kaniony i kolumny wozów opancerzonych, z których trzeba zrobić sieczkę. Jest też przeciwna drużyna. Większość drużyny od razu ześlizguje się
Startujemy w ciężkich, ołowianych chmurach. Poniżej są kaniony i kolumny wozów opancerzonych, z których trzeba zrobić sieczkę. Jest też przeciwna drużyna. Większość drużyny od razu ześlizguje się w dół, poniżej linii chmur i być może wiąże w walce. Okrążam spokojnie mapę, by wcisnąć się w lewe przejście, którym będzie przejeżdżać jeden z konwojów. Większość kolegów z drużyny znikła po prawej. Widoczność jest taka, że w bieli znikłby nawet środkowy palec pokazany wrogim pilotom. Rzut oka na mapę – już niedaleko. Schodzę nieco niżej, spod chmur powoli wyłaniają się szczyty pasm górskich, ale nadal niewiele widać. W chwili gdy opuszczam linię chmur, zza jednego ze szczytów wyłania się wrogi myśliwiec, którego pilot jest chyba równie zaskoczony jak ja, ale już leci "na taran". Nie zastanawiam się ani chwili – 20-milimetrowe działko robi z niego szisz kebab, przelatuję przez warkocz dymu, jaki pozostaje po spadającym pechowcu. W tym momencie z góry inny bandyta krótką serią amputuje lewe skrzydło mojego Jaka. Kilka sekund świstu powietrza i wybieram następny samolot...




Tak wygląda krótka i szybka rozprawa w "War Thunder". Gra Gaijin Development już od roku dostępna była na pecetach w postaci otwartej bety. Teraz trafiła i na PlayStation 4. Nazwa studia deweloperskiego pojawia się na początku nie bez powodu. Wielbiciele symulacji lotniczych od razu rozpoznają twórców fenomenalnego "IL-2 Sturmovik" i jego konsolowej wersji z podtytułem "Birds of Prey". W pewien sposób to gwarancja jakości niuansów w walkach w powietrzu.

W "War Thunder" możemy wybierać maszyny spośród pięciu frakcji: USA, Wielkiej Brytanii, Japonii, Niemiec i ZSRR. Znajdzie się jeszcze miejsce na samoloty produkcji innych krajów, np. australijskiego Beaufightera czy lekkie włoskie myśliwce. Jeśli jeszcze mamy mleko pod nosem, nie ma znaczenia, którą frakcję wybierzemy. Po przejściu kilku tutoriali i tak możemy – przy odpowiedniej ilości czasu – rozwijać wszystkie pięć niemal równocześnie.



Różnice między frakcjami są dość istotne i przy okazji stanowią przyczynek do niekończących się kłótni na forach dedykowanych grze. Generalnie rzecz ujmując, Wielka Brytania to niezłe myśliwce i kilka naprawdę tłustych bombowców, Japończycy mają samoloty jak z papieru origami, ale za to odznaczają się one niezwykłą zwrotnością, a ZSRR do dziś jest określane jako "przepakowane". To nie do końca prawda – po prostu samoloty radzieckie są w miarę dobre we wszystkim. Znajdą się tu i niezłe bombowce, i kilka zwrotnych myśliwców, i potężne działka. Ale nie jest tak, że gdy zaczniemy grać Rosjanami, automatycznie wygrane mamy w kieszeni. Ich myśliwce z reguły mają niewiele amunicji i wymagają precyzyjnego strzelania. A jak ktoś latać nie potrafi, to mu niewiele pomoże jeden z najlepszych myśliwców w grze, Jak-9T, zwany pieszczotliwie "Trollem".



Rozwój technologiczny jest stosunkowo podobny do "World of Tanks" i "World of Warplanes". Samoloty każdej frakcji podzielone są na poziomy. Gdy odblokujemy odpowiednią ilość ulepszeń danego myśliwca, możemy wynaleźć następny z serii bądź po prostu lepszy (późniejszy chronologicznie). Cały system jest stosunkowo intuicyjny, choć gdzieniegdzie brakuje konkretnych opisów tego, na co mamy wpływ, a na co nie. Najlepszym tego przykładem jest rozwój drużyn pilotów.

Na czym polega problem z drużynami? Na mało precyzyjnym opisie ich zdolności. Każda drużyna zdobywa doświadczenie. Wykupujemy za nie kolejne poziomy kilkunastu zdolności podzielonych na cztery kategorie. Jedną z nich jest "gunners" i wielu początkujących graczy popełnia błąd, ładując punkty w takie zdolności jak zwiększenie celności czy liczba strzelców. A ta kategoria dotyczy tylko bombowców i strzelców sterowanych przez AI.



Do każdej walki możemy zabrać ograniczoną liczbę samolotów. Każdy slot to osobna drużyna. Bez płacenia realnymi pieniędzmi, jak na F2P przystało, powalczymy pięcioma maszynami. W przypadku pozbawienia się możliwości jedzenia czegoś innego niż zalewajka, w powietrze możemy zabrać maksymalnie dziewięć maszyn. To w dużym uproszczeniu odpowiedniki "żyć". Gdy stracimy samolot, przesiadamy się do następnego. Jeśli strącą naszą ostatnią maszynę, możemy jedynie pokornie zebrać manatki i wrócić do hangaru.

Walka w "War Thunder" to beczka miodu. Mecze rozgrywamy w kilku trybach, z których najpopularniejszym i wydawałoby się najlżejszym jest arcade. Walki symulacyjne czy historyczne polecam bardziej zaawansowanym pilotom. Ale i trybowi arcade daleko do przechadzki po parku. "War Thunder" bezlitośnie udowodni nam, że nawet w najprostszej formie walka powietrzna nie ma nic wspólnego z tępym deathmatchem. O ile nie zawsze drużyny dobrze się zgrywają, o tyle szlifowanie umiejętności pilotażu jest warunkiem nieodzownym, nawet nie w przypadku zwycięstwa, ale oglądania mapy z lotu ptaka dłużej niż minutę. 



Maszyny, jakimi latamy, podzielone są z grubsza na trzy klasy: myśliwce, samoloty szturmowe i bombowce. Zanim jednak wzniesiemy się w powietrze, warto przypomnieć sobie nieco wiadomości ze szkoły podstawowej z fizyki oraz – jeśli nigdy nie graliśmy w gry lotnicze – opanować przynajmniej w teorii podstawowe manewry i elementy walki w powietrzu. Bez tego nie ma co startować, bo "War Thunder" pełne jest graczy, którzy zrobią z nas sito.

Warto poświęcić dłuższą chwilę na zapoznanie się z typami samolotów w praktyce. Nikt nas nie zmusza do ciągłego uganiania się za wrogimi myśliwcami. Niżej podpisany preferuje obserwację ziemi przez okular celownika drużyny bombowca... Same bombowce czy myśliwce też nie są zbiorem jednorodnym. Trzeba poznać atuty poszczególnych maszyn i przy okazji zapamiętywać ich wady. W końcu spotkamy je też na polu walki.



Największą wadą gry, jeśli można to określić żartobliwie, jest wielki przycisk z napisem "To battle". "War Thunder" wciąga jak bagno. Po kilku spektakularnie położonych meczach mimowolnie uciekamy na fora i Wikipedię, po czym szlifujemy manewry. Każde strącenie czy udany nalot to kolejne punkty doświadczenia, ale i niesamowita satysfakcja. Uciekanie bombowcem przed prującym do nas Jakiem dziewiątym to niesamowite przeżycie. Walki myśliwców także zrealizowane są po mistrzowsku, zwłaszcza jeśli dysponujemy np. działkiem 20 mm. Same serie to nic, ale regularnie dudnienie karabinów wzmacnia tylko poczucie mocy, gdy w końcu z wrogiego samolotu zostaje sterta płonącego żelastwa. 



"War Thunder" jest grą F2P, co oznacza, że możemy wydawać ciężko zarobione pieniądze, by ułatwić sobie grę. Na szczęście to nie jest konieczne, a przy odrobinie cierpliwości poradzimy sobie bez kasy. Naprawy samolotów na wyższych poziomach bywają uciążliwe, ale nie blokują nam dostępu do gry.

Oprawa wizualna zostawia daleko w tyle konkurencję. Samoloty wykonane są doskonale, tak samo zresztą jak model zniszczeń. Nie wystarczy pruć byle gdzie. Bombowca najłatwiej zdejmiemy, niszcząc mu silniki, zamiast walić bez sensu w korpus. Możemy też zabić strzelca czy – lecąc na taran – pilota. Niszczenie klap, urywanie skrzydeł... "War Thunder" dostarcza tu wielu momentów radości. Tereny także wykonane są znakomicie. To gra mimo wszystko taktyczna, topografia ma kolosalne znaczenie podczas walki. Płaskie mapy zdarzają się dość rzadko. Nie raz przyjdzie nam lawirować pomiędzy afrykańskimi kanionami czy skalistymi urwiskami na jakiejś oceanicznej wyspie. Istotne są także warunki pogodowe. Nie policzę już, ile razy udało mi się wymanewrować bardziej zwrotnego wroga, jeśli tylko dożyłem momentu, gdy wleciałem w gęste, mleczne chmury. 



Ścieżka dźwiękowa to niezły zbiór odpowiednio patetycznych i symfonicznych utworów. Jest nieźle, ale lepiej włączyć swoje kawałki – "Thunderstruck" AC/DC pod myśliwce, walce Szostakowicza, gdy bawimy się bombowcami i zabawa jest przednia.

"War Thunder" to gra, którą zdecydowanie warto zobaczyć. Jeśli nie przekona nas dość wysoka krzywa nauki, przynajmniej spędzimy w powietrzu kilka naładowanych adrenaliną godzin. Jeśli mamy odrobinę samozaparcia, wtedy godziny zamienią się w popołudnia i zarwane noce. Bo za każdym razem, kiedy myślimy, że warto iść już spać, co innego twierdzi wielki fioletowy kwadrat i napis "To battle".
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones